sobota, 17 maja 2014

- one -

Jechałam spokojną ulicą Henrietty, nucąc pod nosem piosenkę z radia. Stojąc na czerwonym świetle poprawiłam włosy, upewniając się, że nie wyglądam jak totalna idiotka. Ruszyłam, kiedy światła zmieniły kolor na zielony.
Uśmiechnęłam się, kiedy spostrzegłam jak grupka nastolatków obczaja mojego pomarańczowego mustanga. No cóż, nie moja wina, że nigdy nie będą go mieć w posiadaniu. Pogłośniłam jeszcze trochę muzykę i dalej kierowałam się do domu.
Moja mina zmieniła się całkowicie, kiedy zobaczyłam rodziców z dwójką dzieci. Ponoć moje życie kiedyś też tak wyglądało. Jednak aby nie psuć mojego wyglądu pewniaka, zignorowałam smutek i jechałam dalej. Kiedy miałam skręcić na ulicę prowadzącą do mojego domu zatrzymał mnie huk, który usłyszałam.
Spojrzałam w lusterko i dostrzegłam dwa stuknięte o siebie samochody. Zaniepokojona tym, że ktoś mógł tam umrzeć lub potrzebować pomocy wybiegłam z mustanga i popędziłam w kierunku kolizji. Byłam prawie na miejscu, kiedy jedno z aut zaczęło się palić.
Cholera.
Podbiegłam do niebieskiego, sportowego pojazdu i otworzyłam, już i tak prawie odpadające drzwi. Za kierownicą siedział nieprzytomny chłopak. W jego prawą pierś wbijał się jakiś drut, przez co biały T-shirt zaczerwienił się. Ręce miał wytatuowane, dzięki czemu dość trudno było mi stwierdzić, czy choćby jego ramiona nie krwawią.
Złapałam za jego prawą rękę. Kiedy w moich dłoniach obróciła się, zauważyłam tatuaż przedstawiający jokera. Znałam ten znak aż za dobrze. Muszę go zabrać, zanim dotrze tu policja. Nie myśląc za wiele nad tym, żeby nie zrobić mu krzywdy wyciągnęłam go z samochodu i zaciągnęłam do mojego środku transportu. Rzuciłam chłopaka na tylne siedzenia, usiadłam za kierownicą i odjechałam z piskiem opon pod dom.
Po piętnastu minutach znajdowałam się pod dobrze mi znanym domkiem jednorodzinnym z dużym ogrodem. Odetchnęłam z ulgą na myśl, że w domu nie ma cioci i zapewne nie będzie do końca tygodnia.
Wychodząc z pojazdu zawołałam głośno:
- Cassandra! Cassidy!
Wiedziałam, że to nie było zbyt mądre, ale potrzebowałam pomocy, a jedynymi osobami, na które mogłam wtedy liczyć były te dwie szesnastoletnie kuzynki. Bliźniaczki, a jednak inne. Dosłownie - jedna z nich jest blondynką, druga brunetką.
- Co jest, Sapphire? - zapytała blondynka Cassidy.
- Nie nazywaj mnie tak - syknęłam. - Mam w aucie nieprzytomnego chłopaka i liczę, że wy dwie pomożecie mi się z nim uporać.
- Nieprzytomny chłopak w aucie uratowany przez seksowną dziewczynę… To brzmi jak początek niesamowitej historii miłosnej! - zagruchała Cassandra.
- Nie ekscytuj się tak, Dra. Może okazać się jakimś grubym, pryszczatym brzydalem, a wtedy na pewno Fire nie będzie chciała mieć z nim do czynienia - odparła druga z bliźniaczek. - Ale coś mi tu nie pasuje… Dlaczego nie zadzwoniłaś po pogotowie, tylko go tu przywiozłaś?
Wspomniałam, że to dwie najbardziej podejrzliwe i dziwne dziewczyny jakie znam?
- Joker, Idy. J o k e r - mruknęłam porozumiewawczo, na co dwie dziewczyny od razu zabrały się do pomocy przy wyciąganiu chłopaka z auta.
- Jest przystojny, więc to jednak początek historii miłosnej - powiedziała brunetka, trzymając nogi poszkodowanego. - Nie próbuj nawet zaprzeczać, Idy.
Przewróciłam oczami. Typowe nastolatki. Zastanawiałam się, czy ja taka byłam, ale jakoś nie przychodziły mi do głowy żadne wspomnienia powiązane z zachowaniem bliźniaczek. Może dlatego, że zajmowałaś się użalaniem nad sobą i brakiem bliskiej rodziny? Odgoniłam moją podświadomość i dalej targałam ciało chłopaka.
Położyłam przybysza na czerwoną kanapę w salonie i przyłożyłam dłoń do jego czoła. Miał gorączkę.
- Cassidy, namocz ręcznik i przynieś go, a ty, Cassandra, przynieś apteczkę z łazienki - nakazałam.
- Tak jest! - powiedziały równocześnie i zniknęły.
Sama ruszyłam po koc, a kiedy już go dobyłam przykryłam nim chorego i usiadłam tuż obok. Nie mógł mieć więcej niż 25 lat. Ciemne blond włosy rozwiewały się na wszystkie strony za pomocą delikatnego wiatru, który dostał się do środka domu przez otwarty balkon. Czarne spodnie lekko opuszczone w kroku, biały T-shirt poplamiony krwią…
On dalej krwawi!
Spanikowana sięgnęłam do moich białych shortów i wyciągnęłam z nich iPhone’a 5s. Wybrałam numer cioci Jane i szybko zadzwoniłam.
- Jak tam trzecia córciu? - spytał głos po drugiej stronie.
Cała kochana ciocia.
- Super, ciociu. Mogłabyś mi tylko powiedzieć, czy jeśli ofiara wypadku ma coś wbite w ciało mogę to coś wyciągnąć?
- Coś się stało? - przerażony głos siostry mojej mamy poniósł się do moich uszu.
- Nie, nie, tylko mam zadanie z… biologii - wymyśliłam.
- Przecież masz teraz przerwę.
Kurwa, zapomniałam.
- Zaległe zadanie.
- Ah, w takim razie jeśli nie przedziela to rannego na pół, czyli nie wychodzi z drugiej strony ciała, jest to bezpieczne a nawet konieczne - odparła ciocia.
- Dziękuję, kocham cię, pa!
- Papa, pozdrów moje córki ode mnie.
- Jasne.
W takich chwilach naprawdę opłaca się mieć ciocię lekarkę.
Odłożyłam smartphona i podniosłam koszulkę chłopakowi. Drut ciągle siedział w jego piersi, ale nie wychodził z drugiej strony, więc wyciągnęłam delikatnie przedmiot. Kiedy miałam pójść po wodę utlenioną, zaskoczyła mnie Cassidy.
- Nie ma mnie kilka chwil, a ty już go rozbierasz.
- Zamknij się i daj ten ręcznik. - Wyciągnęłam rękę, a kiedy blondynka dała mi mokry materiał, uśmiechnęłam się zadowolona. - Dzięki.
Położyłam ręcznik na czoło chłopaka i czekałam, aż Cassandra zejdzie z apteczką.
Idy usiadła obok mnie na kanapie i odezwała się cicho.
- Naprawdę myślisz, że on będzie wiedział, co się z nim dzieje?
- Musi wiedzieć, w końcu najprawdopodobniej pracuje właśnie z moim bratem. O ile jeszcze mam prawo go tak nazywać.
- Oh, przestań Fire - mruknęła nastolatka, machając reką. - On cię kocha i zawsze będzie.
- Jeśliby mnie kochał, nie zostawiłby mnie samej. Gdyby nie wy dwie i ciocia  nie miałabym nikogo. Kto wie, czy spałabym na łóżku czy na cholernie twardym betonie.
- Język - upomniała mnie.
- Przepraszam.
Między nami zapanowała przyjemna cisza, którą przerwał głos siostry mojej rozmówczyni.
- Przyniosłam tabletki, które - uwaga - nie były w łazience, tylko w sypialni mamy. To dość podejrzane.
Usadowiła się obok nas i podała mi czerwoną apteczkę. Chwyciłam ją i otworzyłam, ciągnąc za zamek przez co wydał denerwujący dźwięk. Wyciągnęłam ze środka białe tabletki i położyłam obok na kanapie.
- Jak masz zamiar mu je podać, skoro jest nieprzytomny? - spytała Dra.
- Nie jest nieprzytomny, tylko śpi - powiedziałam. - Kiedy się obudzi, będę tu i każę mu wziąć te tabletki.
Dziewczyny wymieniły między sobą jakieś porozumiewawcze spojrzenie i pokiwały głowami, jakby obie zgodziły się na swój plan. Kiedy Idy chciała się odezwać, zadzwonił telefon Cassandry. Szybko odebrała.
- Co chcesz? - powitała nieprzyjemnie swojego rozmówcę. - Ugh, już ci ją daję. - Podała iPhone’a siostrze. - To Blake.
Podekscytowana blondynka wzięła smartphona do ręki i uciekła do łazienki, szczerząc się od ucha do ucha.
- Blake to ten z piegami?
- Tak, ten denerwujący z piegami. - Przewróciła oczami. - Nie wiem, co ona w nim widzi.
Spojrzałam na zegarek wiszący na ścianie. Wskazywał 21:47. Oparłam głowę o kanapę.
- Też mam nadzieję, że będzie coś wiedział na temat Patricka.
To mówiąc, szesnastolatka wstała i skierowała się ku schodom by później wejść do swojego pokoju. Idy wciąż nie wychodziła z łazienki, ale słyszałam jej chichot, przez co uspokoiłam się.
Odwróciłam głowę w kierunku chłopaka. Naprawdę przystojnego chłopaka. Nagle się poruszył, a moje serce aż podskoczyło. Sama nie wiedziałam, czemu. Możliwe, że to z powodu mojego brata. Albo z tego, że go prawie nie znałam i mógł mi coś zrobić. A może i z tego, że umrze na miejscu. Naprawdę nie wiedziałam.
Powolnie otworzył powieki i zamrugał kilka razy. Rozglądnął się po suficie i ścianach, aż jego wzrok padł na mnie. Patrzyłam na niego oniemiała, nie wiedząc, czemu.
Natychmiast podniósł się, zrzucając przy tym ręcznik z czoła. Nie przejęłam się tym jakoś bardzo. Najistotniejsza była wtedy jego reakcja na mnie. Patrzył się takim wzrokiem, jakby mnie znał lub widział gdzieś. To naprawdę dziwne uczucie, ponieważ ja nie widziałam go nigdy wcześniej. Lub przynajmniej tak mi się zdawało.
- Co ja tu robię, do cholery? - powiedział donośnie.
- Grzeczniej proszę, w domu są dwie nastolatki - syknęłam, zdenerwowana jego nieuprzejmością. - Z tego co się orientuję, miałeś zderzenie samochodowe, a ja nie mogłam pozwolić, żeby zabrała cię policja.
Jego oczy przybrały inny wyraz niż wcześniej.
- Niby dlaczego? To tamten frajer we mnie wjechał, nie ja w niego.
- Nie udawaj głupiego, bo to nudne. - Poprawiłam włosy i przewróciłam oczami.
- Powiedz mi o co chodzi, bo nie wiem. Naprawdę.
Wstałam i podeszłam do niego. Chwyciłam jego prawą rękę bez skrępowania i wskazałam na tatuaż.
- O to, idioto.
Podniósł się jeszcze bardziej, aż w końcu siedział. Puściłam jego rękę i lekceważąco usiadłam na stoliku przy kanapie. Moje falowane włosy lekko podskoczyły.
- Ty… Ty wiesz, skąd jestem? Niby jak? Normalni ludzie nie wiedzą takich rzeczy.
- Naprawdę jesteś życzliwym człowiekiem - warknęłam. - Uratowałam twoją dupę, a ty masz jeszcze prawo nazywać mnie nienormalną? Koleś, masz tupet.
- Po prostu powiedz.
- Wiem i tyle. Zresztą nie rozumiem, czym się tak przejmujesz, w samych Stanach jest milion innych gangów. The irreplaceable* nie są jedynym.
- O kurwa. - Poprawił włosy, przez co wyglądał na jeszcze bardziej przystojnego.
- Już coś ci mówiłam, są tu szesnastolatki. Uważaj na język.
Wstał i podrapał się nerwowo po karku.
- Byłbyś na tyle miły i powiedział, jak masz na imię, czy to już za dużo kultury jak na ciebie?
- Jestem Justin i trochę więcej szacunku, suko.
Nie wzdrygnęłam się na jego słowa. Jedyne co zrobiłam to ponownie przewróciłam oczami. Jeśli myślał, że tym mnie złamie lub przestraszy, był w wielkim błędzie. Może nawet bardzo wielkim.
- Nie umiem go wykrzesać dla takiego dupka jak ty, Justin. Mam ci przypomnieć, że to ja cię uratowałam, a nie usłyszałam ani jednego „dziękuję”?
- Jeśli nie chcesz, żebym nazywał cię suką, może zdradzisz mi swoje imię?
- Fire.
Prychnął.
- Coś ci nie pasuje?
- Dlaczego rodzice nazwali cię Fire? Przecież to bez sensu. Równie dobrze mógłbym się nazywać Water.
- Niestety nigdy nie zdążyłam zapytać o to moich rodziców, wybacz.
Zeszłam ze stolika i podeszłam do Justina, wcelowując w niego mój wskazujący palec.
- A teraz weźmiesz tą cholerną tabletkę, połkniesz i pójdziesz spać, bo nadal masz gorączkę. Rozprawimy się jutro, idioto.
I odeszłam, zostawiając go stojącego w totalnym osłupieniu.

* Niezastąpieni

* * *

Od autorki: Witam Was na moim drugim JBFF, które piszę z powodu weny i przyjemności! :) Mam nadzieję, że prócz whenever-jbff  będziecie chętnie zaglądać na feel-irreplaceable! :) Mile widziane komentarze! xxx


7 komentarzy:

  1. Krótko mówiąc Świetny *_*

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialny, myślę że to będzie naprawdę dobra historia :) czekam nn. Możesz mnie informować? @forevermindSWAG

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny *.* już się zakochałam <3 !!

    OdpowiedzUsuń
  4. jejku, świetne to jest :) na pewno bede czytac dalej!
    nie zauważyłam tutaj zakładki 'informowani' czy coś, wiec piszę tutaj :)
    czy mogłabyś mnie informować na tt? moja nazwa to: @luuv_my_riri ;) x

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział świetny, a opowiadanie zapowiada się bardzo ciekawie. Uwielbiam twoje ff. Jeżeli miałabyś czas to zapraszam na moje ff o Zaynie. :)
    happines-zayn-malik-ff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. http://myreal-lifee.blogspot.com/
    zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń