niedziela, 1 czerwca 2014

- two -

Justin
Połknąłem tabletki, które zostawiła Fire i ponownie usadowiłem się na kanapie czując dreszcze gorączkowe. Owinąłem się szczelnie kocem, oparłem głowę o wezgłowie czerwonej kanapy i przymknąłem powieki.
Sam nie wiedziałem, dlaczego posłuchałem tej dziewczyny o dziwnym imieniu. Najprawdopodobniej dlatego, że wiedziała iż należę do gangu jedynie po malutkim tatuażu znajdującym się na mojej prawej ręce. Wiele osób nawet go nie dostrzegało. Zastanawiałem się, skąd to wszystko wie. Na świecie są miliony gangów, mój nie jest jedynym. A jednak ona wiedziała dużo o moim. O wiele za dużo.
Otwarte drzwi balkonowe trochę mi przeszkadzały, ponieważ przez nie do środka domu wpadało zimne powietrze. Mogłem łatwo uciec, ale po co? Nikt tu nie stwarzał zagrożenia, a poza tym byłem chory. I ranny.

Nagle usłyszałem trzask drzwi i natychmiast otworzyłem oczy. Odwróciłem głowę, ale na końcu kremowego korytarza zakończonego dębowymi drzwiami nikogo nie zauważyłem. Skierowałem głowę w stronę balkonu i wtedy zauważyłem dosyć wysoką blondynkę stojącą z telefonem w ręce. Wyglądała na jakieś piętnaście lat. Nie mniej. Była dosyć ładna. Musiała być jedną z tych nastolatek, o których wcześniej mówiła Fire.
- A więc to ty. No cóż, mogło być o wiele gorzej. Na przykład mógłbyś mieć zielone oczy, a one popsułyby cały twój wygląd bad-boya. Masz szczęście, że są brązowe - powiedziała.
Czy wszystkie dziewczyny w tym domu są jakieś dziwne? Hej, byłem jakimś zranionym dupkiem z gangu i one wszystkie o tym wiedziały, a jedna z nich ocenia kolor moich oczu?
- Może zamknę balkon? Widzę, że ci zimno. - Podeszła do okna i zamknęła drzwi balkonowe.
- Em… Dzięki? - zabrzmiało to bardziej jak pytanie, jednakże w tamtej chwili byłem zbyt zdezorientowany, aby myśleć nad tonacją mojego głosu.
- Nie brzmisz, jakbyś chciał podziękować, ale chyba nie chcę się z tobą sprzeczać, Bob.
- Nie mam na imię Bob.
- Wiem, ale pasuje do ciebie. Bob brzmi idealnie dla takiego nadętego bad-boya. - Podeszła do schodów, a chwilę później się odwróciła i rzuciła na pożegnanie - No więc, dobranoc, Bob.
Odeszła, a ja w końcu zostałem sam i popadłem w błogi sen.

Fire
Umyta i ubrana w biały, koronkowy crop-top na ramiączkach, czarne spodnie ¾ z motywem dmuchawców i czarne skurzane sandały na koturnie zeszłam na dół po drewnianych schodach. W czasie schodzenia na parter zarzuciłam na siebie kremowy sweter oraz naszyjnik z krzyżem.
Przybysz Justin wciąż spał, ale ja przez niego nie mogłam nawet zmrużyć oka. Jeśli się nie mylę, może mi pomóc z odnalezieniu Patricka lub chociaż da mi do niego numer telefonu. Naprawdę chciałabym usłyszeć, że mój brat żyje.
Delikatnie podeszłam do niego i przyłożyłam rękę do jego czoła. Nie miał już gorączki, na co odetchnęłam z ulgą i udałam się do kuchni. Wyciągnęłam z lodówki w stylu lat ’80 ser żółty, wędzonego kurczaka, jajka i inne potrzebne składniki do przygotowania sałatki. Ugotowałam jajka, pokroiłam kurczaka i ser, dodałam majonez i obrany słonecznik, trochę poru i wszystko razem wymieszałam. Zadowolona ze stworzenia zdrowej i pysznej sałatki uśmiechnęłam się do siebie. Odwróciłam się całkowicie od salonu, przez co nie miałam na oku Justina. Nałożyłam sałatkę na swój talerz, a kiedy miałam się odwrócić usłyszałam seksowny męski głos.
- Mi też nałożysz?
Nie miałam wątpliwości, że należał do członka The Irreplaceable. Nie wysiliłam się, aby na niego popatrzeć i po prostu powiedziałam krótkie:
- Masz dwie wytatuowane rączki, możesz sobie sam nałożyć.
Kiedy w końcu się odwróciłam zaskoczył mnie widok mojego gościa. Stał w samych spodniach, lekko opuszczonych w kroku i nie postarał się o nałożenie koszulki. Zwilżył wargi lustrując mnie wzrokiem, na co uśmiechnęłam się zadowolona. Tak suki, Fire jest seksowna - mówiła moja podświadomość.
- Zgubiłeś gdzieś koszulkę czy masz na sobie niewidzialny materiał?
- Zrobiłem to ze względu na ciebie. Wiesz, żebyś mogła w końcu popatrzeć na jakąś fajną klatę - odparł napełniając kuchnię swoim ego.
- To może najpierw załatw jakąś fajną, żebym miała na co patrzeć - fuknęłam i ominęłam go siadając przy barku w kuchni.
Patrzyłam na jego zgrabny tyłek i naprawdę fajne umięśnione barki, kiedy chodził po kuchni i otwierał każdą szufladę w poszukiwaniu talerza i jakichś sztućców. Jedzenie, jak i podziwianie chłopaka, przerwał mi dzwonek mojego telefonu. Po całym domu rozniósł się dźwięk refrenu piosenki Guns N’ Roses Sweet Child O’ Mine. Na wyświetlaczu iPhone’a widniało imię mojej najlepszej przyjaciółki.
- Co tam chicka? - powiedziałam wesoło.
- Wszystko super, shawty - roześmiała się blondynka. - Zaraz u ciebie będę.
- Jasne, tylko nie trzaskaj drzwiami, Cassandra i Cassidy jeszcze śpią - ostrzegłam. - Nie chcę słuchać ich marudzeń, bo ktoś je obudził.
- Nie ma sprawy, to do zobaczenia!
Rozłączyłam się i spostrzegłam, że Justin już je sałatkę. Widocznie nie potrzebował poczuć się jak w domu, żeby zachowywać się jak u siebie.
- Chcesz do kogoś zadzwonić? - spytałam, bo kultura tego wymaga.
- Niby po co?
- No nie wiem, może niech ktoś po ciebie przyjedzie i cię stąd zabierze? Chyba nie masz zamiaru tutaj zamieszkać - prychnęłam.
- Jedynymi osobami, do których mógłbym zadzwonić są chłopcy z gangu, a ja nie chcę ich narażać, że przez to ktoś ich namierzy. Sami mnie znajdą. - Wzruszył ramionami. - Do tego czasu muszę zostać tutaj, ups.
Na jego ostatnie zdanie wypuściłam widelec, który odbił się z brzdękiem od talerza.
- Co do cholery? Nie będę brała cię na utrzymanie.
- Skarbie, mam pieniądze, a po drugie sama mnie uratowałaś i zaprowadziłaś tutaj, no więc cóż, nie masz innego wyboru jak wytrzymać ze mną jeszcze kilka tygodni.
- No już do niej idę i się pytam… Tak, mamo… Nie wiem, jej się zapytaj… Mamo! Mam przecież szesnaście lat! - burknęła Cassidy schodząc po schodach. Była w krótkich szortach w kropki i różowym topie. Podeszła do mnie, całkowicie ignorując Justina. - Mama chce coś od ciebie.
Przejęłam telefon i czekałam, aż ciocia coś powie. Poprawiłam w oczekiwaniu włosy palcami.
- Skarbie, mam szansę dostać awans na stanowisko ordynatora jeśli zostanę na szkoleniu jeszcze cały miesiąc, równe trzydzieści dni… No i nie przeszkadzałoby ci zajmowanie się Idy i Drą jeszcze ten miesiąc? - zapytała.
- Oczywiście, że nie. Jeśli tylko Idy nie będzie się wymykać do Blake’a nocami, myślę, że nie będzie problemu - zachichotałam.
- Ej! - krzyknęła oburzona blondynka.
W tym samym czasie do pokoju weszła Florence ubrana w luźny top z motywem flagi Stanów Zjednoczonych oraz jeansowe szorty. W pasie przewiązała jedną ze swoich ulubionych ciemno-szarych bluz. Popatrzyła na Justina i już chciała coś powiedzieć, ale uciszyłam ją dłonią.
- O mój Boże, wiedziałam, że jest zauroczona w tym piegowatym chłopaku… No cóż, pamiętaj, żeby jej przypomnieć, że ma codziennie brać tabletki antykoncepcyjne i te zielone jako osłonę przy antykoncepcji!
Odsunęłam telefon od ucha i odrzekłam:
- Idy, weź natychmiast antykoncepcję. Nie chcemy jeszcze żadnych małych Blake’ów, albo co gorsza, małych Cassidych.
- Nie mam na zamiarze jeszcze tego robić! - protestowała.
- Kobieta zmienną jest, no już, łykaj.
Zrezygnowana nastolatka ominęła Justina i połknęła tabletki. Chłopak przyglądał się całej scenie z rozbawieniem w oczach, a później skierował swój wzrok na Flo.
- Zadzwonię później, kocham was wszystkie, buziaki! - odparła na pożegnanie ciocia i rozłączyła się, nie dając mi szansy na powiedzenie „my ciebie też!”.
Rzuciłam komórkę blondynce, nie troszcząc się o to, czy ją złapie. Popatrzyła na mnie oskarżycielskim wzrokiem.
- Przez ciebie mama myśli o mnie gorzej niż o tej córce sąsiadów!
- Co za pech. - Zrobiłam smutną minkę, którą zaraz zmieniłam na normalny wyraz mojej twarzy - czyli zajebistą minę. - Idź po Cassandrę. Jest już po jedenastej.
Kiedy moja zrezygnowana kuzynka odeszła od nas, uśmiechnęłam się do Florence.
- No cześć Flo.
- Hej Fire i ty, panie bez koszulki.
Usiadła obok mnie i zabrała mi widelec, po czym zjadła trochę sałatki i oddała mi sztućce. Justin nic nie odpowiedział tylko wciąż jadł na stojąco. Moja przyjaciółka lustrowała go wzrokiem, aż zatrzymała się na jokerze.
- Oh, a już chciałam pytać, co tu robisz, a jesteś jednym z The Irreplaceable. Interesujące. - Pokiwała głową z uznaniem. - Znasz Patricka?
Zamarłam. Mój plan był inny, miałam go o to zapytać w samotności, a nie przy śniadaniu. Uderzyłam ją w brzuch łokciem.
- Miałam na myśli Patricka Dempsey’a, no wiesz, tego z Chirurgów.
- Myślę, że kojarzę gościa - mruknął, patrząc na nią jak na idiotkę. - Wszyscy w Henrietcie wiedzą o działaniu The Irreplaceable?
- Nie, tylko ja, Florence, ciocia i bliźniaczki - wyjaśniłam.
- Bliźniaczki?
- Tak, druga z nich jeszcze nie zaszczyciła nas swoją obecnością.
- Weź człowieku ubierz koszulkę, bo przez tą ranę zaraz zwrócę - jęknęła Florence, odwracając wzrok od klaty Justina.
- Chętnie bym ubrał, ale moja jest cała zakrwawiona, a innych rzeczy nie mam. - Wzruszył ramionami i jadł dalej.
Tinkenball pokręciła głową, a dezaprobata promieniowała z jej oczu. Zeszła z krzesła barowego, poprawiła włosy i wycelowała palcem w chłopaka.
- Przyniosę ci jakieś ciuchy mojego kuzyna. Spróbuj tylko zjeść mi całą sałatkę, to nie będzie między nami przyjemnie - ostrzegła, na co ja zachichotałam. - Ugh, Flo jak zwykle musi ratować świat… - mruknęła, a zaraz potem wyszła z domu.
Justin Anonimowy (ponieważ dalej nie znałam jego nazwiska) usiadł obok mnie i zaczął mi się przyglądać. Miałam ochotę wsadzić mu palce w te jego brązowe oczy. Był tak irytujący, że to aż niemożliwe. Nawet samym oddychaniem mnie denerwował.
Zacisnęłam palce na widelcu, kiedy nie spuszczał ze mnie wzroku. Moje myśli krążyły wokół tego, czy zaboli go, jeśli wbiję mu widelec w rękę. W ostatniej chwili się opanowałam, ponieważ odezwał się.
- Kim jest Patrick?
Napięłam wszystkie mięśnie. No, może prawie wszystkie.
- Wiesz, ten mąż Meredith z Chirurgów. Mówiłeś, że go kojarzysz.
- Może i nie byłem królem matematyki, ale nie jestem głupi, Fire. O kim mówiła ta dziewczyna? - zapytał, a żyły na jego szyi uwydatniły się.
Zastanawiałam się, czy powiedzieć mu właśnie teraz o moim bracie, czy może oszczędzić mu historii na później. W napływie stresu wybrałam drugą opcję.
- Dowiesz się, spokojnie.
Przekręcił oczami i podrapał się po piersi, ale zaraz potem syknął z bólu. No tak, blizna. Zapomniałam jej wczoraj oczyścić.
- Nie ruszaj tego - szepnęłam i zabrałam jego rękę. Był naprawdę gorący, nie w tym sensie. Pociągnęłam go do kuchni i sięgnęłam po wcześniej przygotowaną wodę utlenioną i ostrzegłam - Może trochę boleć.
- Skarbie, miałem o wiele gorsze rany, uwierz mi - odpowiedział, ale kiedy nalałam substancję na ranę skrzywił się.
Krew gotowała się we mnie na myśl, że te gorsze rany mogły dosięgnąć także Patricka. Jego rozsądność nie równała się z wybuchowością, dlatego podczas nieobecności mogło mu się stać naprawdę wiele nieprzyjemnych rzeczy. Jak na przykład śmierć. Odrzuciłam myśli i delikatnie przejechałam po ranie wacikiem.
- Możesz przejechać trochę mocniej, nie rozpadnę się - odparł Justin drapiąc się po karku. Zapewne nie wiedział, gdzie ma podziać swoje ręce.
- Wiem, że mogę, ale nie wiem, czy chcę.
Odsunęłam się od niego i mruknęłam ciche „gotowe”.
- Dlaczego mi pomagasz?
Nie odsunął się ode mnie ani o milimetr, przez co trochę trudno było mi się skoncentrować, ponieważ miałam idealny widok na jego tors. Też idealny. Tatuaże dodawały mu jeszcze większego uroku.
- Przecież nie mogę cię zostawić poszkodowanego. To chyba logiczne - starałam się brzmieć na nieprzejętą i niezainteresowaną, ale pomimo starań nie wyszło za dobrze.
- Nikt mi jeszcze nigdy nie pomagał z własnej woli. No, może prócz chłopaków z gangu - wyjaśnił, nieco zaskoczony. Czy ja wyglądałam na jakąś seksowną bezdusznicę? Może tylko na seksowną (dobra, seksowną), ale jednak nie bezdusznicę.
- Miło, że jestem pierwsza.
Gdy chciałam odejść na kanapę w oczekiwaniu na Florence, ktoś złapał mnie mocno  na rękę i przyciągnął do siebie.
- Mi jest jeszcze milej - mruknął mi do ucha. Po moim kręgosłupie przebiegł przyjemny dreszcz.

Justin
Nie powinienem na niej stosować moich sztuczek, ale wyglądała tak seksownie, że nie mogłem się opanować. Spokojny pozostałem jedynie do chwili, w której dotknęła mojego ciała. Chociaż wczoraj śmiałem się z jej imienia, teraz uważam, że naprawdę się dla niej nadaje. Fire jest gorąca jak ogień.
Poczułem jej dreszcze, kiedy lekko przejechałem dłonią po jej kręgosłupie. Zaraz ode mnie odskoczyła i uderzyła mnie, naprawdę mocno, w policzek. Nie spodziewałem się takiej reakcji, każda jedna mi ulegała. Ale ona jest inna.
- Nie próbuj na mnie swoich sztuczek, Justinie nie-mam-nazwiska! - rozkazała Fire, poprawiając swój crop-top, w którym wyglądała naprawdę świetnie.
- Możesz zastąpić te długie nie-mam-nazwiska, krótkim i seksownie brzmiącym Bieber - zaakcentowałem ostatnie słowo - Fire będę-udawać-że-też-nie-mam-nazwiska.
- O’Neill. Sapphire O’Neill, dokładniej. - Dmuchnęła na swoje włosy, próbując odgonić je od oczu. - Ale nie próbuj mnie tak nazywać, wolę Fire.
Zaraz, czy ona powiedziała O'Neill?

***

Od autorki: Rozdział nijaki, przepraszam, ale napisałam to leżąc w szpitalu, gdzie wciąż jestem. Rozdział na www.whenever-jbff.blogspot.com pojawi się jak tylko dostanę mojego laptopa.


8 komentarzy:

  1. jej to jest świetne! tak samo jak whenever *-*
    już nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów!
    myślę, że Jus zorientował się po nazwisku, że Fire to siostra tego Patrica, bedzie ciekawie(:

    nie wiem dlaczego jesteś w szpitalu, no ale nie ważne życzę Ci powrotu do zdrowia jak najszybciej!
    @luuv_my_riri :) xx

    OdpowiedzUsuń
  2. SUPER !!! CZEKAM NA NEXT !!!! :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. [SPAM]
    Gadżety dla Fanów!
    www.fan-strefa.blog.pl <------- wejdź, a nie pożałujesz.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham to, piszesz tak cudownie :)) czekam nn<3 @forevermindSWAG

    OdpowiedzUsuń
  5. KIEDY NASTEONY?!@Demiismyq

    OdpowiedzUsuń
  6. Irytuję mnie trochę zachowanie Justina, jest strasznie tajemniczy, no ale Fire w końcu też.
    życzę szybkiego powrotu do zdrowia:)
    +zapraszam http://badbritish-fanfiction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń